Montaż na sztukę, zero kontroli. Może jeszcze dorzućmy znak „stajesz na własne ryzyko”?

Na przystanku autobusowym przy Alei Piłsudskiego na osiedlu Piekary C nad głowami pasażerów wisi duża tablica informacyjna o darmowym internecie. Nie jest przykręcona. Została po prostu wciśnięta w metalową opaskę. Wygięta, brudna, z ostrym rantem, zawieszona dokładnie tam, gdzie ludzie codziennie stoją i czekają na autobus. Jak spadnie, to nie na chodnik. Prosto w człowieka.

Ktoś to zamocował. A raczej ktoś to wcisnął w metalową opaskę zaciskową. Wygląda, jakby było prowizoryczne, bo jest prowizoryczne. Efekt? Pasażerowie mają informację o publicznym internecie dla każdego, a w pakiecie niebezpieczeństwo wiszące dokładnie nad ich głowami.

Tablica jest duża i nie wygląda na lekką. Nie została przykręcona. Nie ma żadnego trwałego mocowania. Wisi na opasce zaciskowej, wciśnięta na siłę, bez zabezpieczenia przed przesunięciem albo upadkiem. Nie wygląda to na rozwiązanie techniczne, które przeszło jakikolwiek odbiór.

Dokładnie pod nią często stoją ludzie. To miejsce, gdzie patrzy się na elektroniczny rozkład jazdy albo po prostu czeka na autobus. Co, jeśli ten element się obsunie, ruszy, poluzuje, spadnie komuś na głowę? To nie jest czarny scenariusz. To realne ryzyko.

Przez kilka dni obserwowaliśmy to miejsce. Nic się nie zmieniło. Nikt nie sprawdził, nikt nie poprawił, nikt nie zabezpieczył. Nikt z odpowiedzialnych za to służb nie pojawił się na miejscu, choć widać to gołym okiem. A może nie patrzą.

Nie radzimy stawać pod tablicą. Lepiej poczekać dalej. Bez internetu, ale też bez ryzyka, że dostaniemy po głowie „darmowym internetem”. Dziś pytamy: kto to montował? Kto na to pozwolił? Kto odpowiada za kontrolę takich rzeczy? Kto w końcu zareaguje?

Podziwiamy robotę "specjalistów", ale może czas ich sprawdzić? Albo przynajmniej zabronić im dotykania czegokolwiek. Zwłaszcza jeśli ma to na przykład wisieć nad czyjąkolwiek głową.