Chciałem kiedyś kupić bęben, ale okazało się, że jest bardzo drogi. Pomyślałem wtedy,
że mogę sam go zrobić. Nawet jeśliby to miało trwać sześć miesięcy, to i tak mi się opłaca – op
wejść do sklepu muzycznego, w którym wybór jest zachwycający, i kupić dobre afrykańskie djembe. Trzecia możliwość to rozwinięcie własnej twórczości i wydłubanie lub zmontowanie własnego bębna. Właśnie tak, jak to robi dwójka mieszkańców Wojcieszowa.
Sylwia Jastrzębska i Tomek Sikorski mieszkają na uboczu miasteczka z własnego wyboru, w poniemieckim domu, urządzonym na styl starej chaty... bez prądu. Z Kamiennej Góry przeprowadzili się do Wojcieszowa jakieś siedem lat temu. – Z domem to był przypadek. Szukaliśmy właśnie takiego miejsca jak to, na odludziu, gdzie żaden sąsiad nie powiedziałby, że moje róże zasłaniają jego truskawki – mówi Tomek, zwany przez znajomych Sikorem.
– No i udało się, ten dom był wymarzonym, chociaż początkowo nie było tak łatwo. Wcześniejsza właścicielka wynajmowała go nam przez pierwsze lata i nie chciała go nam sprzedać – dodaje. Na początku był też strach. – Żywej duszy w pobliżu, ale kto mógłby nam zrobić coś złego. Na wszelki wypadek koło drzwi stoi siekiera – śmieją się Tomek z Sylwią.
Że nie będą mieli prądu, wiedzieli od samego początku. – Po prostu ktoś ukradł kiedyś słupy wysokiego napięcia i tak już zostało – wyjaśnia Sylwia. – Tak w ogóle to zamierzamy kupić wiatrak. Znaleźliśmy producenta i wykonaliśmy niezbędne pomiary, pozostała tylko kwestia finansowa. Jeszcze trochę grosza uzbieramy i już będzie się kręcić – dodaje.
Kiedy wprowadzili się do miasteczka, byli obcymi ludźmi w dziwnych fryzurach. Teraz czują się u siebie.
– Pamiętam jak to rodzice dzieciaków, które się z nami spotykały, mówili, że jesteśmy dla nich złym towarzystwem. Te nasze włosy, styl i w ogóle... Teraz przychodzą do nas częściej ich rodzice, chociażby po to, żeby powymieniać się roślinami – śmieje się Tomek.
– Tutaj jest po prostu cudownie, zawsze mieszkałam blisko lasu – mówi Sylwia – Ptaki, drzewa, a widok z okna to dopiero przyjemność. Widzieliśmy ostatnio jak walczyły o samicę kozły, a w krzakach naprzeciwko buszowały dziki. Poza tym okolica jest fantastyczna, dużo minerałów, jaskiń, nawet niedawno odkryto nową. Zbieg okoliczności sprawił, że nazywa się “Jaskinia bębniarza” – dodaje.
Na samotność nie narzekamy, z drugiej strony domu mamy sąsiadów, a poza tym odwiedzają nas znajomi, raz na dwa tygodnie, nieraz częściej – mówi Tomek.
Para bębniarzy utrzymuje siebie, dwa koty i psa z tego, co wytworzą sami. – Żyjemy z bębnów, rzeźb, kamyków – mówi Sylwia. – Instrumenty robimy na zamówienie, również zajmujemy się ich naprawą. Mamy różnych kupców, nawet księży. Ostatnio mieliśmy zamówienie na bęben o wysokości ponad jednego metra i metrowej średnicy. Będzie go można podziwiać na Agatowym Lecie w Lwówku Śląskim, na pewno będzie widoczny – dodaje.
Taki bęben powstaje z jednego kawałka mokrego drzewa, które łatwo poddaje się obróbce, na przykład z lipy. Po tych czynnościach następuje suszenie, które trwa kilka dni. Na górną część wydrążonego pnia naciągana jest skóra kozia lub cielęca, za pomocą charakterystycznych, powiązanych ze sobą linek. Można też stosować metalowe obręcze. – Wygląd bębnów bardzo się zmienił na przestrzeni lat – mówi Sylwia. – Poświęcając wyrobowi bębnów każdą wolną chwilę, nabieramy tym samym wprawy. Praca to dla nas przyjemność, to nasze życie. Poza tym sami jesteśmy dla siebie szefami, ewentualnie doradzamy sobie nawzajem – dodaje.
Na bębnie może grać każdy,
nie tylko Afrykanie. – Kiedyś byliśmy we Francji. Usłyszeliśmy, że ktoś gra na bębnach w supermarkecie, więc postanowiliśmy czym prędzej przyłączyć się do gry. Jak się okazało, było to dwóch czarnych facetów, którzy nas po prostu pogonili ze swojego miejsca. Dlatego, że graliśmy od nich lepiej – opowiada Sikor. – Niektórzy czarni potrafią zagrać to, czego biały uczy się bardzo długo – dodaje.
Sikor wcześniej zajmował się renowacją starych mebli. Sylwia czasami rzeźbi w drewnie i korze. Oboje są zafascynowani Afryką, jej dzikością i tym, że nie jest jeszcze tak zniszczona cywilizacją. Koncertują wraz z innymi bębniarzami w Szklarskiej Porębie. Należą również do bractwa walońskiego. – Tutaj, w okolicach Wojcieszowa, występuje mnóstwo minerałów, które są również naszą pasją – mówi Sylwia. Jak na poszukiwaczy skarbów przystało, wprowadzając się do starego domu dwójka walończyków najpierw dokładnie go przeszukała. Nie znaleźli złota ani innych kosztowności, ale za to stary, niemiecki strug. – Wzięliśmy to jako przestrogę, żeby więcej pracować – zapewnia Sylwia. – W dodatku jest to jedyne narzędzie, które nigdy nie szwankuje – dodaje.
Bębniarze z Wojcieszowa
chcieliby kupić sąsiadującą z ich domem łąkę. Na razie jest to teren przeznaczony wyłącznie pod zalesienie. Marzą również o utworzeniu własnego stowarzyszenia kultury alternatywnej. Zamierzają też w przyszłości organizować warsztaty kulturalne dla dzieci i nie tylko.
– Obecnie rzadko spotykamy się z niechęcią, teraz jest O.K., bo nas wszyscy znają. Nawet pani w sklepie przypomina nam o mięsie dla psa – mówią z uśmiechem oboje. – Mieszkańcy Wojcieszowa to wspaniali ludzie, dlatego pozdrawiamy ich wszystkich!
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz