Jej zdaniem używanie feminatywów tam, gdzie są one oczekiwane, odzwierciedla poziom kultury osobistej komunikujących się osób.
Zwyczaj określania kobiet nazwami męskimi, utrwalony w okresie PRL-u, nie przystaje do dzisiejszych czasów - uważa prof. Katarzyna Dziubalska-Kołaczyk, prorektorka ds. nauki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (UAM).
W ostatnich dniach poznańska uczelnia przedstawiła zbiór rekomendacji językowych pt. "Język równościowy w UAM w Poznaniu. Rekomendacje dla społeczności akademickiej ze szczególnym uwzględnieniem równości płci". Cyfrowy poradnik językowy poświęcony jest stosowaniu feminatywów i osobatywów, czyli wyrażeń niewskazujących płci osoby.
Prof. Dziubalska-Kołaczyk od lat zaangażowana jest w promowanie idei równości płci w języku. Uczestniczyła w pracach nad rekomendacjami. Wcześniej koordynowała opracowanie "Planu Równości Płci dla Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu na lata 2022-2025".
Pytana o to, dlaczego i od kiedy studentki, doktorantki, pracowniczki naukowe przestały uważać, że forma: studenci, doktoranci, pracownicy nie jest kierowana do nich prof. Dziubalska-Kołaczyk zauważyła, że nie jest tak, że społeczność akademicka nagle uznała, że student to nie studentka. Od wielu lat osoby studiujące, doktoryzujące się oraz pracujące na uczelni wyrażają swoją otwartość na stosowanie języka równościowego.
"Zwyczaj określania kobiet nazwami męskimi utrwalony w okresie PRL-u nie przystaje do dzisiejszych czasów i nie można się dziwić, że tyle osób, nie tylko kobiet, go kwestionuje. Sięgając do korzeni języka i do tradycji nazewniczej, feminatywy były obecne obok maskulatywów już w języku prasłowiańskim, z którego rozwinął się język polski" - powiedziała.
Przypomniała, że w jednym z najstarszych zabytków języka polskiego - Biblii Jakuba Wujka z 1593 r. - pojawia się słowo "prorokini". W 1922 roku Uniwersytet Poznański udzielił Marii Curie-Skłodowskiej "stopnia doktorki wszech nauk lekarskich honoris causa".
"W +Słowniku Języka Polskiego+ Samuela Lindego, opracowanym w latach 1807-1814, widnieją nazwy: doktorka, bankierka, lekarka, adiutantka, prawodawczyni czy burmistrzyni. Adam Mickiewicz pisał w 1822 r. w balladzie +Lilije+ o zbójczyni. Z kolei Słownik Warszawski z początku XX wieku notuje np. formy preferansistka, delegatka czy gościni uważaną dziś za przejaw feministycznej awangardy" - powiedziała prof. Dziubalska-Kołaczyk.
Dodała, że to po II wojnie światowej, wraz z wdrażanym odgórnie równouprawnieniem płci, upowszechniły się męskie nazwy zawodów w odniesieniu do kobiet, jako dodające im prestiżu.
"Język odzwierciedla rzeczywistość - społeczną i polityczną - i ją legitymizuje. Kobiety i osoby niebinarne coraz częściej dostrzegają, że używanie wyłącznie form rodzaju męskiego nie uwzględnia w wystarczającym stopniu ich obecności. Niewidzialność w języku potęguje poczucie marginalizacji i wykluczenia. Również badania językoznawcze i psychologiczne potwierdzają, że tzw. uniwersalny rodzaj męski nie odnosi się w równym stopniu do kobiet i do mężczyzn" - powiedziała.
Prof. Katarzyna Dziubalska-Kołaczyk jest zdania, że stosowanie wyłącznie formy męskiej w kontekście obejmującym zarówno mężczyzn, kobiety, jak i osoby niebinarne, może być postrzegane jako przejaw dyskryminacji językowej - jawnej bądź ukrytej. Wiele w tej kwestii zależy od intencji osoby mówiącej.
"Forma +studenci+ w odniesieniu do grupy studenckiej mieszanej nie jest jawnie dyskryminująca, jeśli nie została użyta z zamysłem wykluczenia, a mimo to część osób w tej grupie tak ją odbiera. Jeśli kobiety i osoby niebinarne nie są w komunikacji pomijane celowo, mamy do czynienia raczej z dyskryminacją ukrytą, pośrednią, prawdopodobnie nieuświadomioną, jednak przynoszącą niepożądane skutki wynikające z wykluczenia" - powiedziała.
Innym problematycznym zjawiskiem jest też, w opinii naukowczyni, pejoratywizacja kobiet.
"Ona jest w języku wciąż powielana w takich wyrażeniach, jak np. +babskie gadanie+ czy +babska logika+, w przeciwieństwie do +męskiej rozmowy+ czy +męskiej decyzji+. Jeszcze trudniejsze do napiętnowania są zwroty typu +panie przodem+ czy +zdrowie pięknych pań+. To zapewne, w intencji mówiących, językowy wyraz uprzejmości, jednak słowa te brzmią dla wielu kobiet protekcjonalnie. Polonista prof. Mirosław Bańko zauważa, że język odziedziczony przez nas po poprzednich pokoleniach wciąż uprzywilejowuje mężczyzn i to uprzywilejowanie widzimy w całej naszej kulturze" - powiedziała prorektorka.
Pytana o to, jak zachować zdrowy rozsądek w sytuacji trudnej dla użytkownika języka, który nie wie, czy ma mówić: sekretarzyni, sekretarka, sekretarz czy może pani sekretarz, prof. Dziubalska-Kołaczyk wskazała, że wystarczy uwzględniać oczekiwania osób, do których adresowany jest komunikat i dbać o zrozumiałość tekstu.
Zaznaczyła, że stosowanie i popularyzacja form zgodnych z identyfikacją płciową, pozwalających na przeciwdziałanie poczuciu wykluczenia nie jest kwestią przymusu, ale wolnego wyboru komunikujących się osób.
"Wolny wybór to jednak także uszanowanie woli osób, z którymi się komunikujemy. Jeżeli kobieta chce, byśmy zwracali się do niej przy użyciu formy męskiej: profesor, róbmy to. Jeśli jednak inna kobieta chce, żebyśmy nazywali ją profesorką, uszanujmy jej prawo do językowego samostanowienia, nawet jeśli nie jesteśmy z tą formą osłuchani. Uszanowanie bądź nieuszanowanie takiej prośby odzwierciedla również poziom naszej wrażliwości językowej" - podkreśliła prof. Katarzyna Dziubalska-Kołaczyk.
Prorektorka przyznała też, że użytkownicy języka potrzebują czasu na zmianę myślenia i przyzwyczajeń, na uświadomienie sobie, że możemy języka używać z większą uważnością. Jej zdaniem niebawem może okazać się, że nazywanie kobiet formami w rodzaju męskim może stać się językowym faux pas - sporym nietaktem. (PAP)
rpo/ agt/ mow/
zzz20:59, 16.11.2024
0 0
Najbardziej to się szerzy czarna zaraza i to od 1000 lat 20:59, 16.11.2024