Zamknij
Ważne

Jak każda dziewczyna chciałam być stewardessą

23:19, 30.10.2013
Skomentuj

Małgorzata Wasilewska pochodzi z Legnickiego Pola. Jest absolwentką ILO w Legnicy. Od kilku miesięcy pracuje w liniach Ryanair. Została dziewczyną października w kalendarzu przewoźnika na rok 2014.

Z Małgorzatą Wasilewską, stewardessą linii Ryanair, dziewczyną października z kalendarza przewoźnika, rozmawia Lilla Sadowska.

Jak to się stało, że z Legnickiego Pola trafiłaś do Dublina?

Skończyłam I Liceum Ogólnokształcące w Legnicy. Chodziłam do klasy o profilu biologiczno – chemicznym, zdałam maturę i zaczęłam studia w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej we Wrocławiu. Przez cały okres studiów pracowałam. Najpierw w sekretariacie firmy zajmującej się importem artykułów biurowych, a później w centrali marki Orsay. Byłam tam asystentką w dziale sourcing oraz modelką. Na czwartym roku miałam krótką przerwę, chciałam skupić się na szkole, ale po jakimś czasie stwierdziłam, że chcę znów być niezależna więc po około roku przerwy znowu zaczęłam szukać pracy i przez przypadek trafiłam na ogłoszenie o rekrutacji do linii lotniczych. Chyba każdej młodej dziewczynie przeszła przez głowę taka myśl aby zostać stewardessą i ja też się nad tym kiedyś zastanawiałam, więc jak zobaczyłam ogłoszenie pomyślałam, że warto spróbować.

Ale to nie takie proste zostać stewardessą. Na egzaminach chyba jest niezły przesiew.

Największy przesiew zrobił test z języka angielskiego, który według mnie nie był aż tak trudny, ale ze 100 osób zostało około 50. Po testach z języka mieliśmy indywidualne rozmowy z osobą, która nas rekrutowała.

O co pytał egzaminator?

Pan był Irlandczykiem, jego mocny akcent sprawił, że byłam naprawdę zestresowana. To była typowa rozmowa o pracę tyle, że po angielsku. Pytał m.in. o szkołę, dlaczego chciałabym pracować w liniach lotniczych. Generalnie dzień rekrutacji przeszłam śpiewająco i wiedziałam, że dostanę się na kurs. Dostałam się i wtedy zaczęły się schody.

Dlaczego?

Kurs to pięć tygodni piekła naprawdę, nie przesadzam ani troszkę.

Gdzie się odbywało szkolenie?

Mogliśmy wybrać jedno z kilkunastu miast w Europie, ja wybrałam Wrocław, bo tak było mi wygodnie. Nie musiałam wyjeżdżać za granicę, szukać mieszkania w obcym miejscu itd. Poza tym znam to miasto jak własną kieszeń, studiowałam tam. Zaczęło się niewinnie, pierwszego dnia jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka.

A później?

Każdego kolejnego dnia musieliśmy przychodzić ubrani w odpowiedni sposób, powiedziałabym "na galowo". Kobiety w spódniczkach, butach na obcasie, pamiętasz jaka w tamtym roku była zima? Kurs robiłam w styczniu. Mężczyźni musieli zawsze mieć krawat i pasek w spodniach. Zawsze trzeba było być na czas. Jeżeli ktoś się spóźnił prowadzący karał całą grupę. Oczywiście to nie było bezcelowe. Trener chciał nas nauczyć, że przestrzeganie zasad i pokora są w tej pracy najważniejsze. I nauczył. My kobiety np. codziennie musiałyśmy mieć dopasowany kolor szminki do paznokci. Po jakichś trzech tygodniach to była już rutyna. Rano, przed wyjściem z domu sprawdzałam czy mam ładnie pomalowane paznokcie, czyste buty, a w torebce szminkę i paszport. I robię tak każdego dnia do dziś, przed wyjściem do pracy (śmiech). Po ostatnim egzaminie, który musiał być zaliczony na PRZYNAJMNIEJ 90%, mieliśmy lot do naszych baz, które sobie wcześniej wybraliśmy.

Ty wybrałaś Dublin?

Tak, wybrałam Dublin, bo chciałam mieszkać gdzieś, gdzie ludzie mają „native english”. Żeby pogłębiać znajomość języka. Nie miałam zbyt dużego wyboru: Wielka Brytania, Szkocja lub Irlandia. Przed wyjazdem wydawało mi się, że mój angielski jest niezły, ale początki Dublinie były trudne. Nie mogłam zrozumieć Irlandczyków, mówią z mocnym, szeleszczącym akcentem i do tego bardzo szybko. Po jakichś 3 miesiącach już było dobrze.

Jak trafiłaś do kalendarza? Jesteś teraz wizytówką linii lotniczych.

Pod koniec kursu nasz trener powiedział, że zaczynają się kwalifikacje do kalendarza. Dochód zawsze jest przeznaczany na cele charytatywne. I tak jak przed rozmową kwalifikacyjną wiedziałam, że będę pracować w liniach, tak i na kursie wiedziałam już, że będę w kalendarzu. Więc jak tylko zdałam conversion exam, czyli ten ostatni, najważniejszy egzamin, wysłałam maila ze zgłoszeniem. W marcu był pierwszy casting, w kwietniu drugi i próba sesji. Wybrali 17 dziewczyn z 400 zgłoszeń w tym trzy Polki: Magdę i Agatę i mnie. Bardzo się cieszę, że mogłam je poznać, bo nie znałyśmy się wcześniej. Ja mam bazę w Dublinie, Agata London Stansted, a Magda we Wrocławiu.

Co to zmieniło w Twoim życiu, że znalazłaś isę w kalendarzu?

Hmm... wszyscy mnie tutaj teraz znają (śmiech), a tak poważnie to w maju miałam darmowe wakacje bo sesja była na Krecie w miejscowości Chania. To były cztery dni świetnej zabawy, w luksusowym hotelu. W zeszłym tygodniu byłam też na konferencji prasowej w Londynie. Promujemy kalendarz, bo dochód idzie na szczytny cel dla Fundacji Teenage Cancer Trust. W ubiegłym roku Ryanair w ten sposób pomógł polskiej fundacji.

Gdzie taki kalendarz można kupić?

Można go kupić na pokladzie w czasie każdego lotu Ryanair lub na stronie ryanair.com. To kalendarz na 2014 rok.

Dzięki niemu pojawiłaś się już na jednym z plotkarskich portali nie przeraza Cię to?

Tak, przeraża, nie wiem skąd nagle wszyscy znają moje nazwisko. (śmiech)

To sława...

To chyba za duże słowo (śmiech). Ale faktycznie coś w tym jest, głównie na Facebooku dostaję mnóstwo wiadomości i zaproszenia do grona znajomych od osób, których zupełnie nie znam. Na różnych portalach pojawia się moje znazwisko, choć w kalendarzu nie można go nigdzie znaleźć.

Czyli jednak sława, co masz zamiar z tym zrobić? Jesteś piękną kobietą.

Jak narazie nic. Na chwilę obecną moim priorytetem jest ukończenie szkoły. Wzięłam „dziekankę” żeby móc zacząć pracować w liniach.

A jak często bywasz w domu, w Legnickim Polu, no i co na to wszystko rodzina i najbliżsi?

Baaardzo tęsknię za Mamą, jesteśmy bardzo zżyte, szczególnie po tym jak zmarł mój tata. Wszystko robię z myślą o niej. Dlatego też będę aplikować o transfer do Polski. Gdyby się udało byłabym bardzo szczęśliwa. Mam urlop w listopadzie więc pewnie przylecę na dłużej.

A chłopak, partner?

Na razie nie mam nikogo jestem singielką.

To pewnie teraz tabuny będą waliły (śmiech).

No nie wiem (śmiech). Rozmawiając z tobą siedzę w łóżku z laptopem na kolanach i pudełkiem lodów (śmiech).

No dobrze wiemy już, że lubisz lody. Co jeszcze robisz w wolnym czasie, który masz zanim znjdziesz swój ideał?

Tutaj niewiele, Irlandia jest trochę nudna. Ale byłam niedawno w Galway, piękne miejsce, niezapomniane widoki. Za to kiedy wracam do Polski nie wiem jak zagospodarować czas bo chcę załatwić tysiąc spraw, spotkać się ze znajomymi, kupić pyszne polskie jedzonko. To co jest też dużym plusem w mojej pracy to fakt, że Europa jest dla mnie jak plac zabaw. Pracuję 5-2 5-3 czyli pięć dni pracy i 2 dni wolnego, pięć dni pracy i 3 dni wolnego więc jak wypadają mi te trzy dni mogę spakować walizkę i za małe pieniądze polecieć np. na Ibizę. Czasami ciężko wybrać do domu czy może do Londynu na zakupy...

Podróżujesz i zwiedzasz. To jedyny plus tej pracy?

Jeden z wielu. Każdy dzień jest inny. Każdego dnia się lata nie tylko z innymi pasażerami, ale też z inną załogą. W bazie w Dublinie pracuje tak dużo osób, że po ośmiu miesiącach pracy dalej zdarza mi się pracować z kimś, z kim jeszcze do tej pory nie latałam. Czasami zdarzają się tak śmieszne sytuacje, że powstają z nich legendy przekazywane sobie w biurze gdzie spotykamy się przed wejściem do samolotu. Na przykład ostatnio koleżanka, która jest rodowitą Irlandką, pochodzi z samego Dublina, usłyszała od pasażera, że jej angielski jest bardzo slaby. Kiedyś inna sprzedawała gazety i pewien mężczyzna zapytał ją czy gazeta jest dzisiejsza. Koleżanka odpowiedziała, że oczywiście, dzisiejsza, na co niezwykle błyskotliwy pasażer odpowiedział: Ale jak to? Przecież jest 21:00 ?? Po co mi dzisiejsza gazeta? Nie ma Pani jutrzejszej??? Był w stu procentach poważny (śmiech).

Jest też pewnie kilka minusów.

O tak. Zmiany temperatur, ciśnienia, wstawanie o 3 rano lub czasem koniec pracy o północy. Serwis w czasie lotów, tzw. "summer destinations" to czasami koszmar. Prawie 200 osób na pokładzie i tylko 4 osoby które muszą ich wszystkich nakarmić, napoić itd. Moja współlokatorka w pierwszym miesiącu pracy miała na pokładzie pasażera, który dostał ataku serca. Na szczęście wszystkie procedury dotyczące bezpieczeństwa na pokładzie mamy w małym palcu. Codziennie przed pracą jesteśmy pytani i musimy recytować jak pacierz co zrobić kiedy wypadną maski tlenowe lub gdy ktoś ma atak padaczki.

Czyli ciągle Was egzaminują?

Nie do końca, ale sprawdzają naszą wiedzę. Gdyby ktoś zupełnie nie miał pojęcia np. co zrobić w przypadku gdy pasażer mdleje, nasz przełożony może uznać, że nie może pracować bo nie jest przygotowany. Poza tym co rok mamy egzamin powtórkowy. Samolot to niestety nie autobus, nie możemy się zatrzymać i po prostu kogoś wysadzić czy wezwać karetkę.

Czego w takim razie życzy się pilotom i stewardessom?

Stewardessom uprzejmych pasażerów w dobrej formie, pilotom dobrej pogody.

Życzę Ci więc zawsze uprzejmych pasażerów.

(LS(lca.pl))

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

OSTATNIE KOMENTARZE

0%