„Czy to nie zaskakujące, że nikt nie badał jeszcze na szeroką skalę skutków psychicznych konieczności urządzania sobie życia wśród rzeczy niedawnego wroga? – pyta w swojej książce Karolina Kuszyk - Dlatego to właśnie na nich – skutkach – postanowiłam skupić uwagę, przyglądając się polskim losom poniemieckiego”.
„Poniemieckie” miało swoją premierę niedawno, 13 listopada. To opowieść o losach domów, cmentarzy i rzeczy, od szaf po oleodruki. Wychowana wśród poniemieckich rzeczy, legniczanka, germanistka i dziennikarka Karolina Kuszyk postanowiła zbadać te ślady, wczytać się we wspomnienia osadników i przesiedleńców, ale też rozmawiać i zadawać pytania. Czym są dla nas dzisiaj, teraźniejszych mieszkańców - poniemieckie ślady materialnej obecności Niemców na tych ziemiach? Autorka książkę podzieliła na kilka rozdziałów, w których poprzez opowieści o rzeczach opowiada także o ludziach. Znajdziemy w książce rozdział o tym jak patrzyło się na dom, miejsce, w którym się zamieszkało, przeczytamy o losach mebli, o cmentarzu, znajdziemy także rozdziały o słoikach, kartkach pocztowych i oleodrukach z Aniołem Stróżem.
Pod koniec stycznia Muzeum Miedzi szykuje spotkanie autorskie z Karoliną Kuszyk. O tym, dlaczego Karolina Kuszyk napisała książkę „Poniemieckie” i co można w niej znaleźć, mogą przeczytać państwo u nas.
*Co skłoniło Panią do napisania książki?
- Temat poniemieckich przedmiotów, domów i cmentarzy „chodził” za mną już od dłuższego czasu, pewnie dlatego, że kontakt z poniemieckością, łącznie z wychowywaniem się na cmentarzu komunalnym, który dawniej był niemiecki, był dla mnie w dzieciństwie i wczesnej młodości przeżyciem formującym. Kilka lat temu zaczęłam szukać książki, reportażu lub pracy badawczej, która opowiadałaby prawdziwe historie poniemieckich przedmiotów, takich, które mamy po domach: mebli, naczyń kuchennych, książek czy oleodruków w rodzaju słynnych obrazków z Aniołem Stróżem. Znalazłam mnóstwo ciekawych tytułów poświęconych strategiom odniemczania, upiastowszczania, a później, po 1989 roku, oswajania niemieckiego dziedzictwa na ziemiach zachodnich i północnych, ale żaden z nich nie traktował o przedmiotach codziennego użytku. Byłam bardzo ciekawa historii przedmiotów i tego, jak splatały się z życiorysami ich przedwojennych i powojennych właścicieli, i postanowiłam poszukać tych historii, i uzupełnić je próbą syntetycznego przedstawienia losów domów i cmentarzy. Napisałam „Poniemieckie“ przede wszystkim z ciekawości. Ostatecznie ośmieliła mnie historyczka i kulturoznawczyni Beata Halicka, która napisała w swojej książce „Polski Dziki Zachód“, że bardzo niewiele jest prac, które badałyby stosunek osadników i repatriantów do przedmiotów codziennego użytku, pozostawionych w domach przez wysiedlanych Niemców. Pomyślałam sobie, że w takim razie to ja taką rzecz napiszę, choć „Poniemieckie” to nie praca badawcza, lecz połączenie reportażu z esejem i gawędą.
*Badała Pani losowo wybranych mieszkańców (wspomnienia, wypowiedzi) czy był jakiś konkretny klucz?
- Zaczęłam od podpytywania bliższych i dalszych znajomych, o których wiedziałam, że na przykład mieszkają w poniemieckim domu, z którym wiąże się jakaś ciekawa historia. A później rozmowy potoczyły się lawinowo, bo zazwyczaj jeden rozmówca wspominał o tym, że zna kogoś, kto odkopał w ogródku porcelanę po poprzednich mieszkańcach i tak dalej. Przeprowadziłam bardzo dużo rozmów, ale nie wszystkie znalazły się w książce. Postanowiłam skupić się na historiach najbardziej osobistych i najbardziej rozbudowanych, które opowiadają własną, głęboką prawdę. Bo nie wystarczały mi tylko opowieści o tym, że ktoś coś odkopał w ogródku – z tego „odkopania“ coś jeszcze musiało wynikać. Moimi rozmówcami byli również aktywiści, regionaliści zajmujący się przedwojenną historią swoich miast i miejscowości oraz kolekcjonerzy, których zaczepiałam na targach staroci. Ogromnie pomogli mi moi przyjaciele z Fundacji Historycznej Liegnitz.pl, Marin Makuch, teraz również dyrektor Muzeum Miedzi, Zbigniew Brzeziński i Jan Brodecki, a dla rozdziału opisującego, jak w Legnicy na poniemieckość nakładała się sowieckość, nieocenione okazały się książki Wojciecha Konduszy, głównie „Mała Moskwa. Rzecz o radzieckiej Legnicy”. Książka nie byłaby kompletna, gdyby nie pamiętniki osadników Ziem Odzyskanych, które czytałam z wypiekami na twarzy w archiwum Instytutu Zachodniego w Poznaniu, pokłosie konkursów organizowanych w 1957, 1966 i 1970 roku. To ogromne źródło wiedzy o osadniczych czasach i o dylematach pierwszego i drugiego pokolenia mieszkańców „kresów zachodnich”. Dlatego w „Poniemieckim“ znalazło się też sporo cytatów z pamiętników.
*Czy Pani sama czuje jakąś „obcość” tych ziem i przedmiotów, czy wręcz przeciwnie?
- Tak jak pisałam w rozdziale poświęconym skarbom i tajemnicom, na ziemiach zachodnich i północnych „swoje” i „obce” są różnymi obliczami tego samego. Dla mnie i ta ziemia, i te bruki i kamienice, i te przedwojenne przedmioty są jak najbardziej swoje, choć poniemieckie właśnie. Tu się urodziłam i wychowałam, tu wracam i zawsze będę wracać, tu jest moja ojczyzna. Ale ta ojczyzna od samego początku – bo dorastałam za czasów PRL-u i legend o prapolskości – kryła w sobie jakąś tajemnicę. Bo skoro tu była Polska, to skąd te niemieckie napisy na fasadach kamienic? Skąd na cmentarzu tu i ówdzie grobowce z napisami „Ruhe in Frieden”? I skąd, u licha, w piwnicy u dziadków na Zakaczawiu znalazła się popielniczka z napisami po niemiecku? Za sprawą wielkiego zbiorowego wypierania prawdy o przedwojennej obecności Niemców w Legnicy, które w latach powojennych można było zrozumieć (a z biegiem czasu już coraz mniej), nabrałam przekonania, że z tożsamością mojej rodzinnej okolicy wiąże się jakiś wstydliwy sekret. Pewnie dlatego odkrywanie, odkopywanie niemieckiej przeszłości ma w sobie wielką terapeutyczną moc. To co swoje, jest tutaj też trochę obce. Pytanie, na ile potrafimy sobie z tym poradzić i czy zawsze musimy wszystko oswajać. Bo może nie zawsze trzeba?
*Obecnie w Legnicy rozwija się trend i swego rodzaju fascynacja kulturą materialną mieszkających tu Niemców - uważa Pani, że to dobrze?
- Myślę, że swoista moda na poniemieckie, którą obserwuję nie tylko w Legnicy, ale i w innych miastach, miasteczkach i wsiach tzw. Ziem Odzyskanych, to zdrowy objaw wynikający z dziesięcioleci wmiatania pod dywan niemieckiej historii tych terenów. Uważam, że polskość, która chce zrozumieć siebie samą, może pomieścić w sobie również poniemieckość bez obawy, że jej czegoś ubędzie lub że stanie się mniej polska. Bo jak pisał literaturoznawca i krytyk Przemysław Czapliński, odzyskać miasto naprawdę można tylko wtedy, gdy zaczniemy snuć opowieści w imieniu tych, którzy je utracili. Zawsze warto zajmować się kulturą materialną poprzedników, bo wciąż z niej korzystamy. To ona nas uformowała.
*Jak zachęciłaby Pani osoby, które jeszcze nie czytały książki, aby po nią sięgnęły?
- „Poniemieckie“ jest dla wszystkich, którzy interesują się historią Ziem Odzyskanych, życiorysami osadników i repatriantów, i biografiami poniemieckich rzeczy, od szaf po oleodruki. Może sami mieli lub mają jeszcze te rzeczy w domach i chcieliby skonfrontować zebrane przeze mnie opowieści z własną pamięcią. To również książka dla tych, którzy są ciekawi, jakie były losy niemieckich cmentarzy na ziemiach zachodnich od powojnia po czasy współczesne. A szerzej, to książka dla wszystkich, których interesują skutki materialne i psychologiczne tego wielkiego eksperymentu społecznego, którym były powojenne przesiedlenia.
*Dziękuję za rozmowę.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu lca.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz