Spektakl oparty na książce Anny Politkowskiej od lat porusza widzów, lecz po inwazji na Ukrainę zyskał nowy wymiar – tytuł i przesłanie. O trudnych przygotowaniach, inspiracjach i wyzwaniach za kulisami opowiadają czescy aktorzy Pavla i Ludek Dombrovscy.
Skąd wziął się pomysł na spektakl?
Ludek Dombrovski: Właściwie to pomysł przyszedł od Pavli, która jest również reżyserką. Przeczytała książkę „Udręczona Rosja. Dziennik buntu” Anny Politkowskiej i uznała, że każdy powinien usłyszeć tę historię. Politkowska była niezwykle odważna, co czuć na każdej stronie. Zapłaciła najwyższą cenę za mówienie prawdy.
Pavla Dombrovska: Tak, spektakl to dla nas sposób na przekazanie jej przesłania dalej. To, co Politkowska napisała, jest jak testament – ważny i ponadczasowy. Po inwazji na Ukrainę zaczęliśmy dostawać jeszcze więcej zaproszeń, ludzie chcą, by tę historię usłyszano.
Dlaczego spektakl ma właśnie taki tytuł?
LD: „Putin na nartach” to fraza, która pojawia się w książce. Politkowska zwraca uwagę, że Putin, gdy dzieje się coś ważnego, z reguły jest na urlopie. Na przykład – na nartach. To ironiczne i wymowne.
Czy scenariusz jest w całości oparty na książce, czy dodaliście coś od siebie?
LD: Większość historii pochodzi z książki, ale dodaliśmy własny akcent na końcu, kiedy Putin mówi „Ukraina jest nasza”. To słowa, które wygłosił tuż przed inwazją na Ukrainę. Chcieliśmy, żeby zabrzmiały mocno i w kontekście sztuki.
Szczepan: Książka opisuje też wiele absurdalnych faktów, które przyjęliśmy bez zmian, jak historia o Kadyrowie, który miał ludzi od drapania go po klatce piersiowej nawet podczas wystąpień publicznych. Wygląda to jak satyra, ale to rzeczywistość.
Jak wyglądały przygotowania do spektaklu?
PD: Przygotowania trwały dwa lata. Rok zajęło mi samo czytanie książki i wybieranie odpowiednich fragmentów.
LD: Książka jest gruba, wypełniona historiami, które warto opowiedzieć. Najtrudniejsze było dokonywanie selekcji. Ten sam egzemplarz towarzyszy nam od pierwszych prób i widać po nim ślady intensywnego użytkowania.
Szczepan: Scenariusz, scenografia, każda lalka i każdy szczegół to efekt dwóch lat pracy. Gramy w namiocie wojskowym, który Pavla wymarzyła sobie jako scenę dla tej sztuki. Kiedyś udało się taki namiot kupić od wojska, które wyprzedawało zapasy. Zaproponowali nam nawet stary czołg, ale zrezygnowaliśmy (śmiech).
[FOTORELACJA]20950[/FOTORELACJA]
Spektakl miał pierwotnie inny tytuł. Dlaczego go zmieniliście?
LD: Wcześniej podtytuł brzmiał „O rzeczach, o których nie chcemy wiedzieć”, ale po pełnoskalowej inwazji na Ukrainę stwierdziliśmy, że nie możemy być już tak łagodni. Dodaliśmy więc „spektakl o narodzinach mordercy”. Chcemy, żeby wybrzmiało jasno, co chcemy powiedzieć.
Szczepan: Dziesięć lat temu ludzie czasem reagowali sceptycznie, mówiąc, że „Putin nie jest taki zły”. Dziś, po 24 lutego 2022, słyszymy: „Nie wiedzieliśmy, że Putin jest aż tak zły”. Nowy tytuł jest adekwatny do dzisiejszych realiów.
Jak wygląda praca za kulisami?
Szczepan: Jest ciasno, zwłaszcza w namiocie (śmiech). Na scenie nie ma miejsca na niedopowiedzenia, mówimy wprost, co chcemy powiedzieć.
LD: Namiot stawia się zazwyczaj na ziemi, gdzie można wbić elementy napinające. Na scenach w salach gimnastycznych musieliśmy opracować kreatywne sposoby, by wszystko było stabilne i bezpieczne.
PD: Jest też anegdota. Kilka lat temu, gdy mieliśmy zagrać w jednej z dzielnic Pragi, burmistrz – były komunista – sprzeciwił się, grożąc galerii konsekwencjami. Udało się to obejść, bo wystąpiła inna firma, a galeria tylko wynajęła przestrzeń. Była to taka nasza mała, ale symboliczna wygrana.
Dziękujemy za rozmowę.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz