Aż 35 lat czekał, by zostać dziennikarzem, ale ten czas nie był stracony, nauczył się żyć, patrzeć i "pięknie" słuchać. Reportażysta Jacek Hugo - Bader był gościem spotkania w Legnickiej Bibliotece Publicznej
Trzydzieści pięć lat czekał by zostać dziennikarzem. Od początku jest związany z Gazetą Wyborczą, do której po prostu trafił i tak już został. Zanim rozpoczął przygodę reporterską, imał się różnych zajęć, był sprzedawcą w sklepie spożywczym, ładowaczem na kolei a także wagowym w punkcie skupu trzody chlewnej. - Przez ten czas napinałem cięciwę życiową, nabierałem doświadczenia i uczyłem się życia – mówi Jacek Hugo – Bader. - Wtedy nie przyszło mi nawet do głowy, że mógłbym zostać dziennikarzem.
Lubi „pięknie” słuchać ludzi, a słuchanie do łatwych nie należy. - Trzeba kiwać głową, uśmiechać się i przede wszystkim patrzeć w oczy – dodaje Hugo – Bader. - Kiedyś napisałem reportaż pt. „Strata nadzwyczajna”, czyli taka której nie można sklasyfikować. Skupiłem się na ludziach dotkniętych niewyobrażalną stratą, taką po której powinni położyć się i umrzeć.
Na podstawie rozmów powstało pięć odrębnych historii. W tym momencie zaproszony gość nagle przerwał opowiadanie, luźno rzucając słowa: „mam biegunkę myślową, po co ja to wszystko opowiadam, hamujcie mnie”.
Wracając jednak do naszych historii. Jedną z bohaterek jest pani Wiola. Po śmierci syna Szymona, który zginął w tragicznym wypadku w górach, poprosiła pracowników schroniska, w którym spał ostatnią noc o jego prześcieradło. - Jak usłyszałem, że ona śpi na nim, nie pierze go, to wiedziałem, że koniecznie muszę się z nią spotkać – kontynuuje reportażysta. - Próbowałem ją zrozumieć, może liczyła na to, że w tym prześcieradle jest najświeższe wspomnienie o jej synu, jakieś jego molekuły. Cały tekst oparłem właśnie o to prześcieradło, bo ono było najważniejsze.
Jak zaczęła się przygoda Hugo – Badera z Gazetą Wyborczą? - Zobaczyłem ogłoszenie, że szukają dziennikarza – wspomina gość. - Miał mieć mniej niż 30 lat, znać języki obce i co ważne nie być absolwentem dziennikarstwa. Zgłosiłem się, zacząłem pracę i tak już zostałem.
Z Rosją, o której pisze zetknął się całkiem przypadkiem, tak jakby sama go sobie wybrała na korespondenta. - Miałem napisać reportaż o kałasznikowie – mówi Jacek Hugo – Bader. - I tu warto zaznaczyć, że bohaterem reportażu nie musi być wyłącznie człowiek, mogą to być przedmioty, np. papierośnica, która przechodzi przez ręce różnych ludzi, tak powstaje historia osób wokół konkretnej papierośnicy. Ale... wróćmy do kałasznikowa. Szukałem jakiś śladów, dowiedziałem się, że twórca tej broni żyje. Dostałem nawet do niego numer telefonu. Cóż... okazało się jednak, że mieszka w Rosji, jest głuchy od strzelania, a ja po rosyjsku ni w ząb. Także łatwo nie było. Bez zapowiedzi pojechałem do niego. Koleżanka napisała mi na kartce pytania po rosyjsku, a ja próbowałem je czytać twórcy kałasznikowa. Trudno mówić w tej sytuacji o dialogu, dlatego na wszelki wypadek zawsze mam drugi zapasowy temat, jakby coś się nie udało. Tym razem jednak napisałem dwa teksty, a po powrocie do pracy, wszyscy przysiadali się do mnie w stołówce, co było znakiem, że wykonałem solidną robotę. [FOTORELACJA]4497[/FOTORELACJA]
Kiedy w 1991 r. doszło do Puczu Janajewa, Jacek Hugo – Bader jako specjalista od Rosji dostał zlecenie zrobienia materiału. Tekst zatytułował „Rewolucja parasolek”. - Pamiętam, że było zimno i ciągle padał deszcz, dlatego wpadłem na taki tytuł – kontynuuje opowieść dziennikarz. - Pytałem ludzi spotkanych na ulicy o co chodzi, tłumaczyli mi, więc dowiedziałem się dlaczego Rosjanie strzelają do parlamentu... Ale nie mówmy już o polityce, bo powoduje to u mnie odruch wymiotny.
Autor „Dzienników kołymskich” mówi, że gdy myśli o Kołymie, to ma ciarki na plecach. - Pojechałem zobaczyć codzienne życie mieszkańców – wspomina. Dowiedziałem się np. że piją wino z czeremchy, ale jest okropne, czułem piach w gębie.
Reportażysta był świadom, że jedzie na biegun okrucieństwa. Miał się skupić jednak na opisywaniu teraźniejszości, a nie historii, nie mógł jednak udawać, że to miejsce nie ma obozowej przeszłości. - Oni wiedzą gdzie żyją, ale tą bolesną przeszłość mają w dupie, nie chcą o tym pamiętać, nazwałem to syndromem milczenia – mówi Hugo – Bader. - Wychodzą z założenia, że jak coś boli, to po cholerę to dotykać. Nie przeszli jeszcze katharsis, jak np. Niemcy.
Ludzie nie potrafili wskazać reportażyście miejsca, gdzie znajdował się obóz. - Znalazłem go sam, pod śniegiem były elementy drutu kolczastego, a wokół dawnego obozu, mieszkańcy uprawiali marchew, grillowali i pili piwo, wódkę, jedli szaszłyki na swoich działkach – opisuje Bader. - Taka sytuacja w Polsce, czy Niemczech jest nierealna, natomiast oni pięknie zapomnieli.
Hugo – Bader zaznacza jednak, że Rosjanie są bardzo pomocni i przyjaźni. - Na noc w tajdze nie zostawia się nawet wroga, to ludzie starych zasad – wyjaśnia. - Kto myśli, że w Rosji może spotkać nas niebezpieczeństwo, jest w mylnym błędzie, jak to się mówi w Warszawie. Od 20 lat tylko raz mnie okradli, ale to z mojej winy, bo się upiłem, a w Rosji to żadna sztuka. Straciłem czujność i złodziej ukradł mi z namiotu plecak. Miałem jednak szczęście, bo wypadł z niego mój skarb, czyli zdjęcia i notatki w formie elektronicznej. Gdybym je stracił, to wiem, że nie udałoby mi się ich odzyskać, druga rozmowa z człowiekiem nigdy nie jest taka sama.
W Rosji czuje się jak w domu, uwielbia mieszkańcom patrzeć w oczy. Nigdy się nie spieszy i nie przeprowadza wywiadów. Po prostu rozmawia. Tak poznaje ludzi, którzy zapraszają go na herbatę, po czym okazuje się, że to koniak. Dzielą się pięknymi, ciekawymi historiami. Zawsze szuka tego, co najciekawsze na samym dnie, z doświadczenia wie, że ten najbardziej niepozorny telefon okaże się właśnie najważniejszym. Mówi o sobie, że jest prostym człowiekiem do opowiadania rzeczywistości, o detalach, które mówią wszystko o Rosji. Czasem cierpi na SR, czyli jak wyjaśnia samotność reporterską, lekką deprechę. - Nasila się w pierwsze dni podróży, daleko od domu, wchodzę do syfiastego hotelu, wieje nudą, a wszystko wydaje się badziewne – podsumowuje Jacek Hugo - Bader. - Dzwonię do kilku osób i okazuje się, że nic z tego nie będzie, po chwili rozpoznaję, że to nie to. Po kilku dniach mam już pełen notes numerów telefonów, z niecierpliwością sprawdzam każdy z nich, bo w końcu nawet na szarym końcu trafi się właściwa osoba do opowieści. Po prostu lubię robić to, na co mam ochotę.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu lca.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz