Od półwiecza opowiada wycieczkowiczom historię Legnicy, a sama jest jedną z jej najciekawszych historii. Elżbieta Kot, wieloletnia przewodniczka i kobieta o niezwykłej energii, była bohaterką spotkania w Legnickiej Bibliotece Publicznej im. Tadeusza Gumińskiego. Przyszli ci, którzy chcieli usłyszeć opowieści, jakich nie da się znaleźć w książkach. Sala wypełniła się do ostatniego miejsca.

Elżbieta Kot mówi, że każda jej wycieczka od początku zaczynała się tak samo, w tym samym punkcie miasta, który jest dla niej jak fundament.
Każda moja wycieczka zaczynała się od zamku, bo zamek to jest nasza podstawa, początek Legnicy, coś jak korzeń, z którego wszystko wyrasta. Ale wtedy, w tych czasach, uczono nas rzeczy, które dzisiaj aż trudno powtarzać. Uczono nas na przykład, że Legnica była zniszczona w siedemdziesięciu procentach. I takich bardzo dziwnych rzeczy, że zmarł ostatni Piast w 1675 roku i trzysta lat tu nic nie było. Wszystko brzmiało tak, jakby naszą historię ktoś chciał wyrwać z kontekstu, skrócić, uprościć, sprowadzić do kilku schematów. A przecież dopiero wtedy zaczynałam. Byłam młodziutką dziewczyną, miałam dziewiętnaście lat, zrobiłam kurs i weszłam w ten zawód z przekonaniem, że wszystko, czego mnie uczą, musi być prawdą. A później okazało się, że bardzo dużo pracy muszę włożyć, żeby nauczyć się na nowo. Żeby dowiedzieć się, żeby dużo czytać, żeby innych ludzi pytać. Tak naprawdę to była moja druga szkoła, taka prywatna, którą sama sobie musiałam stworzyć, bo te pierwsze wiadomości były niepełne, czasem zupełnie mijające się z rzeczywistością. Chciałam wiedzieć więcej, chciałam mówić o Legnicy prawdę, a nie to, co ktoś kiedyś wymyślił. I myślę, że to właśnie było najważniejsze na początku. Ta potrzeba, żeby odkopać tę prawdziwą historię i nauczyć się jej od początku, tak jak należy – opowiada Elżbieta Kot.
[FOTORELACJA]23531[/FOTORELACJA]
Jak mówi, z wiekiem i doświadczeniem rosła jej wiedza, ale są w Legnicy takie miejsca, do których nie zaprowadziła żadnej wycieczki.
To bunkry. Jako dziecko zjeżdżałam na nich, bawiliśmy się tam, ale nigdy nie byłam w środku. Nigdy mnie tam nie ciągnęło i nadal nie ciągnie. Teraz słyszę, że je czyszczą, przygotowują, ale ja nie jestem techniczna. Bardziej żałuję tego szpitala w Lasku Złotoryjskim, bo kiedyś można było tam wejść, przejść się korytarzem, zajrzeć w różne zakamarki i człowiek miał wrażenie, że dotyka czegoś ważnego. Dziś to już tylko ruina, na którą patrzę z przykrością i z lękiem, bo uważam, że to kwestia czasu, aż wydarzy się tam jakiś nieszczęśliwy wypadek – wyjaśnia.
Elżbieta Kot nigdy nie miała zaufania do legend, bo zbyt często przeradzają się w wymyślone historie, które tylko zacierają prawdziwy obraz przeszłości. Podkreśla, że interesują ją wyłącznie te opowieści, które mają źródła i potwierdzenie, bo historia sama w sobie jest wystarczająco ciekawa i nie trzeba jej upiększać.
Nigdy nie byłam zwolenniczką legend. Są oczywiście takie, które opowiadam, ale tylko te sprawdzone, te, które mają swoje źródła i sens, bo legenda legendzie nierówna. Teraz co chwilę ktoś coś dopisuje, tworzy nowe historie, które z prawdą nie mają nic wspólnego. Wydaje mi się, że nie można opowiadać o czymś tylko dlatego, że brzmi to ładnie albo sensacyjnie. Historia jest wystarczająco ciekawa, nie trzeba jej poprawiać. Ogromną estymą darzę Henryka Brodatego. Dla mnie to jest fundament istnienia Legnicy, fundament tego, że zamek i miasto w ogóle mogły się tak rozwijać. To był zacny człowiek, dobry, mądry, i mnie zawsze bolało, kiedy słyszałam powtarzane bezmyślnie opinie, że Brodaty miał germanizować Śląsk. Przecież to jest totalną bzdurą. Jak można germanizować, sprowadzając dobrych rzemieślników, zwalniając ich z różnych obowiązków, dając im warunki do pracy. On to robił żeby tu coś powstało, żeby to miejsce rosło, żeby się rozwijało. I to trzeba szanować, a nie krytykować. Dużo jest takich rzeczy w historii, które trzeba by odkręcić i uporządkować, ale od tego właśnie jesteśmy, żeby pilnować prawdy i nie dać się ponieść tym wszystkim dopisywanym bajeczkom, które tylko zaciemniają obraz zamiast go wyjaśniać – podkreśla Elżbieta Kot.

Elżbieta Kot kocha swoją pracę, jest niezrównana w tym co robi. Za największy sukces uważa jednak nie półwiecze opowieści o historii i prowadzenie biura podróży, lecz swoją rodzinę, z której jest niezmiernie dumna. Czuje się spełniona i jak mówi, jest nowoczesną babcią.
Jak na obiad przychodzą, to tylko tradycyjne babcine obiady. Rosół, buraczki zasmażane, kotleciki. Nawet się nie wysilają, żeby coś innego zrobić, bo przecież tak mają zapamiętać. I dzieci, i wnuki wiedzą, że u mnie zawsze będzie to, co znają od małego, ten smak, który im się kojarzy z domem. Ja się z tego tylko cieszę, bo kiedy pracowałam zawodowo, ciągle byłam w biegu i brakowało mi czasu właśnie na takie zwykłe, rodzinne chwile. Teraz mam ich pod dostatkiem. Lubię patrzeć, jak siadają przy stole, jak jedzą to, co im zrobię, jak w tym wszystkim jest jakaś ciągłość. To dla mnie ogromna radość, że mogę być taką prawdziwą babcią, chociaż nie do końca czasem się nią czuję, bo ja nadal jestem w ruchu, chodzę, działam, mam swoje sprawy. Ale dla nich zawsze znajdę czas. I te obiady, te smaki, to jest chyba najpiękniejsze, co mogę im zostawić – mówi z rozrzewnieniem.
Tylko jedno marzenie pozostało niespełnione. Chciała pojechać na miesiąc do Lwowa, wynająć mieszkanie i przeżyć codzienność bez presji odpowiedzialności za grupę.
Marzyłam, żeby do Lwowa na miesiąc pojechać. Wynająć jakieś mieszkanie, żeby mnie nikt nie pytał, gdzie tu jest ubikacja albo gdzie tu jest parking. Żeby ja ciągle nie musiała tego pilnować – mówi z uśmiechem i nostalgią.
Dziś zdrowie i wojna w Ukrainie stawiają na drodze przeszkody nie do przeskoczenia, ale nie odbierają jej radości z drobnych rzeczy. Lubi szydełkować i nadal jest aktywną kobietą.
„Chodź pokażę Ci moją Legnicę” - taki tytuł nosiłaby książka, jeśli powstałaby pod jej piórem i złożona z jej historii. Czy powstanie? Tego nie wiadomo, być może najpopularniejsza legnicka przewodniczka kiedyś przeleje na karty swoje wspomnienia, doświadczenia, anegdotki o mieście, które kocha miłością bezwarunkową, bo jest przecież jego integralną częścią.
bardzo dobrze20:43, 08.12.2025
Patrząc na fotki z różnych okazji do tej sali czas przychodzą ci sami emeryci . Dzięki temu powstają nowe znajomości.
Alek20:44, 08.12.2025
Legnica to miasto polsko-niemieckie. Ale zdaje się niektórzy, zwłaszcza prawica, przeszłość niemiecką chcą przemilczeć. Niedawno czytałem tekst na tablicy przed kościołem Piotra i Pawła z krótką historią tego kościoła. Niewiele tam jest prawdy historycznej.
Punkt Informacji Turystycznej nadal niegotowy
Niech im zgm wyremontuje , kamienice tak pięknie remontuja ze sie walą , to moze nalezy tez urzędowi lokal wyremontować???? Dla zasady
Piotr
22:05, 2025-12-08
Premier Wielkiej Brytanii zwołuje pilne spotkanie lider
Polska Armia Przyszłości: mała, rozproszona, zawodowa, oparta na systemach zamiast na masie ludzi Tradycyjna armia oparta na poborze lub dużych formacjach piechoty i czołgów staje się w XXI wieku coraz mniej skuteczna i coraz droższa w utrzymaniu. Wojny w Ukrainie, Górskim Karabachu (2020), a wcześniej w Syrii pokazały, że decydują już nie liczba żołnierzy, ale zdolność do masowego rażenia na odległość, odporność na rozpoznanie oraz szybkość reakcji. Polska – ze względu na położenie geopolityczne, ograniczone zasoby ludzkie i budżetowe – powinna więc pójść drogą „armii systemowej”, czyli małej (50–80 tys. zawodowych żołnierzy), wysoce mobilnej, rozproszonej terytorialnie i opartej prawie wyłącznie na bezzałogowych i autonomicznych platformach oraz systemach rakietowych. 1. Dlaczego „mało ludzi” jest dzisiaj zaletą, a nie wadą? Obecnie największe straty w wojnie konwencjonalnej ponosi piechota i załogi pojazdów opancerzonych (w Ukrainie 70–80% strat to właśnie ludzie w okopach i w BWP/czołgach). Mała, zawodowa armia jest: znacznie tańsza w szkoleniu i utrzymaniu (brak kosztów masowego poboru, emerytur poborowych itp.); łatwiejsza do ukrycia i rozproszenia (brak dużych koszar i magazynów, które są celem nr 1 dla rakiet); znacznie bardziej odporna na broń masowego rażenia i precyzyjne uderzenia (trudniej zabić 60 tys. rozproszonych specjalistów niż 300 tys. zmobilizowanych); zdolna do działania w warunkach skażenia CBRN i w zimie (ludzie w schronach i kontenerach operatorskich, a nie w okopach). 2. Proponowana struktura „Polskiej Armii Systemowej” (ok. 60–70 tys. zawodowców) a) Wojska Rakietowe i Artyleria Precyzyjna (ok. 18–20 tys.) 400–600 wyrzutni systemów rakietowych różnych klas: 100–120 wyrzutni Homar-K (K239 Chunmoo) z pociskami 290 km + CTM-290 z głowicą kasetową i penetracyjną 80–100 wyrzutni Langusta-WR40 z pociskami GMLRS-ER/AW (do 500 km po 2028–2030) 150–200 systemów HIMARS z pociskami PrSM (500+ km) i ATACMS 100–150 systemów Piorun/Piorun+ oraz lekkie wyrzutnie Narew/CAMMM na podwoziu Jelcz 8×8 jako mobilne SHORAD Wszystkie wyrzutnie na kołowych podwoziach Jelcz, rozproszone po całym kraju w lasach, na terenach prywatnych, w halach przemysłowych – brak dużych baz. b) Bezzałogowe Systemy Powietrzne (ok. 12–15 tys. operatorów i techników) 1 500–2 000 dronów uderzeniowych Warmate, Warmate-2, Bayraktar TB2, FlyEye, FT-5 Łoś, Gladius itp. 300–400 ciężkich dronów uderzeniowo-rozpoznawczych MQ-9 Reaper lub turecki Aksungur (zasięg >1 000 km) 8 000–10 000 dronów FPV i amunicji krążącej jednorazowego użytku (produkcja krajowa 100–150 tys. szt./rok) 200–300 systemów przeciwlotniczych bardzo krótkiego zasięgu na pick-upach (Piorun + drony przechwytujące) c) Marynarka Bezzałogowa i Autonomiczna (ok. 6–8 tys.) 30–40 dużych bezzałogowych okrętów nawodnych (USV) typu ORP Albatros i ORP Mewa (projekt 106) 100–150 małych USV kamikaze i rozpoznawczych 12–18 autonomicznych okrętów podwodnych (AUV) dużych rozmiarów (typ Orka II – wersja bezzałogowa lub opcjonalnie załogowa) 3–4 pływające platformy rakietowe (arsenał-ship) z 200–300 pionowymi wyrzutniami Mk41 lub koreańskimi K-VLS (ukryte w cywilnych statkach kontenerowych) d) Obrona Powietrzna i Kosmiczna (ok. 10 tys.) 48 baterii Patriot PAC-3 MSE + 24 baterii Narew + 12 baterii CAMM-ER Sieć 200–300 radarów pasywnych PCL-PET (PCL) i PET) + Soła + Bystra (trudne do namierzenia) Własny mikro-konstelacja satelitarna rozpoznawcza i łączności (2028–2035) – 50–80 satelitów na LEO (projekt PIAST) Systemy anty-satelitarne kinetyczne i niekinetyczne (w fazie rozwoju) e) Wojska Lądowe „lekkie” (ok. 12–15 tys.) Brak ciężkich brygad czołgów (max 200–300 Leopardów 2A8/PL w rezerwie) Borsuk i KTO Rosomak tylko w wersji nosiciela wyrzutni rakiet, dronów, radarów, systemów walki elektronicznej Żołnierze głównie w roli operatorów, logistówów, speców od cyber i EW (walka elektroniczna) 3. Zalety takiego modelu Niezwykła siła ognia na km² – Polska mogłaby w ciągu 30 minut razić cele na głębokości 300–500 km setkami ton ładunków wybuchowych. Praktycznie niemożliwa do zniszczenia w pierwszym uderzeniu – brak dużych skupisk ludzi i sprzętu. Bardzo trudna do wykrycia – setki małych, mobilnych elementów ukrytych w lasach, na parkingach, w halach. Duża odporność na broń jądrową, chemiczną i biologiczną – ludzie w schronach i kontenerach, maszyny autonomiczne. Znacznie niższe koszty długoterminowe niż utrzymywanie 250–300 tys. armii mobilizacyjnej. Możliwość działania w warunkach całkowitego zerwania łączności klasycznej (s (sieci mesh, łączność satelitarna Starlink + krajowa, autonomiczne AI na platformach). 4. Jak sfinansować? Rezygnacja z zakupu 96 Apache i 1 000 K2 w obecnej formie (oszczędność >50 mld zł w 15 lat) Ograniczenie ciężkich brygad pancernych do minimum (sprzedaż części Leopardów 2A4/2A5) Przekierowanie środków na masową produkcję rakiet, dronów i USV (koszt jednostkowy 10–100× niższy niż czołgu) Współpraca z Koreą Płd., Turcją, Izraelem i USA w zakresie transferu technologii i wspólnej produkcji 5. Podsumowanie Polska nie musi i nie jest w stanie zbudować armii liczącej 300–400 tys. żołnierzy zdolnej wygrać wojnę pozycyjną z Rosją na otwartym polu. Może natomiast zbudować armię, która w razie agresji sprawi, że koszt ataku na Polskę będzie nieakceptowalny – przez zdolność do natychmiastowego, masowego, precyzyjnego rażenia celów głębokich i całkowitą odporność na klasyczne uderzenie kinetyczne. Mała, zawodowa, rozproszona, w pełni zinformatyzowana i zrobotyzowana armia rakietowo-dronowa to dzisiaj najrozsądniejsza droga dla Polski. To nie science-fiction, które już się dzieje – w Azerbejdżanie, w Izraelu, na Ukrainie i w USA (program Replicator). Czas, żeby Polska dołączyła do tego klubu.
POLSKA ARMIA
20:47, 2025-12-08
Złoto dla Dariusza Wszoły na Mistrzostwach Polski
Po *%#)!& sportowiec , kiedy mieli w ogóle jakies wyniki ? Nie pamiętam zabardzo
Af578
20:40, 2025-12-08
To słowo podbiło polską młodzież!
Słowo roku dla upośledzonych i nieoczytanych, którzy kaleczą język polski.
Idioci
20:39, 2025-12-08