Choć wydać się to może nieprawdopodobne jest coś, co łączy szkolną lekturę z zamierzchłych czasów mojej młodości z polityką promocyjną fundowaną nam przez legnicki ratusz. Ten drobiazg to zwykły kit.
Nie wiem, czy ktoś współcześnie czyta jeszcze „Chłopców z Placu Broni” - piękną, choć tragicznie zakończoną opowieść o dziecięcych ideałach, przyjaźni i honorze. Wspomnę zatem, że większość bohaterów tej książki była członkami nielegalnego (ze szkolnej perspektywy) i dość ekstrawaganckiego Związku Zbieraczy Kitu. Tak, najzwyklejszego kitu, którym kiedyś mocowało się i uszczelniało okna. Chłopcy wydłubywali zatem kit skąd się dało, a zadaniem prezesa organizacji było utrzymywanie go w stanie przydatności. By nie stwardniał, szef ZZK musiał go nieustannie żuć.
Współcześnie, w epoce okien z plastiku, kit z warsztatów rzemieślników przeniósł się w inne rewiry życia. W PRL-u kitem była propaganda, w RP kit stał się sprofesjonalizowanym PR-em (swoją drogą ciekawe, że mamy tu do czynienia jedynie z przestawieniem liter). Kit jest wszechobecny. Nawet wtedy, gdy na dyskotece nazwą go bajerem, w szkole ciemnotą, a w mediach informacją. W każdym jednak przypadku służy do przeżuwania, a w efekcie do wciskania.
Postanowiłem sprawdzić efekty podobnych zabiegów na przykładach. Oba pochodzą z marca i są elementem legnickiej specyfiki w wysiłkach na rzecz promocji miasta. Najpierw, kosztem kilkudziesięciu tysięcy złotych, w korytarzach brukselskiego europarlamentu pokazano wystawę Satyrykonu. Nieco później, w warszawskim Klubie Bankowca, legnicka władza urządziła promocyjny Wieczór Legnicki. Oba te wydarzenia legniccy specjaliści od promocji nazwali wyjątkowym sukcesem. Wzorem Nemeczka i jego kolegów z Placu Broni postanowiłem jednak podłubać w tym kicie.
Efekt nie był zaskakujący. Sukces odnotowali jedynie organizatorzy obu przedsięwzięć. Na nic zdało się wertowanie prasy, bezużyteczne okazały się internetowe przeglądarki. O brukselskiej ekspozycji Satyrykonu najwięcej przeczytacie na internetowej stronie lewicowej europosłanki Lidii Geringer de Oedenberg, bezpośredniej sprawczyni tego zdarzenia, hojnie sfinansowanego z miejskiej kasy. Co nie dziwi. Kolejne eurowybory niebawem. Tylko ślepa Europa minęła korytarzowe wydarzenie obojętnie. Ani nie zadrżała, ani nie zarżała.
Jeszcze ciszej było o warszawskim sukcesie imprezy promującej Legnicę. Nawet ratuszowy komunikat był zaskakujący. Dowiedzieliśmy się z niego, kto ważny lub znany bywa na cyklicznych spotkaniach Klubu Dolnoślązaków. O tym zaś, kto był na legnickim spotkaniu - już nie. Ponoć, zabrakło na nim krzeseł dla licznie przybyłych. Taka była miara sukcesu, którego poza lokalnymi mediami nikt nie zauważył. Czyżby najważniejszym efektem tej wycieczki było poinformowanie Waldemara Krzystka, że Legnica była onegdaj Małą Moskwą?
Jak dla dzieci pisał Jan Brzechwa? „Samochwała w kącie stała i wciąż tak opowiadała: zdolna jestem niesłychanie, najpiękniejsze mam ubranie, moja buzia tryska zdrowiem, jak coś powiem, to już powiem”. Zagadkę - kogo poeta miał na myśli? - musicie rozwiązać samodzielnie. Nie jest to trudne, bo tylko zbieracze i przeżuwacze kitu pozostali w moich wspomnieniach i na kartach dziecięcej lektury. Wciskacze – przeciwnie. Żyją w znajomym wam realu.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz